Zima jeszcze się nie poddaje, jeszcze będzie walczyć, ale koniec końców polegnie, tak jak to do tej pory zawsze bywało. Trochę szkoda, że ostatnio jest taka jakaś mizerna, w kusej sukni i bez rumieńców.
Tak się złożyło, że nasza p. Ewa pojechała poszukać jej aż pod czeską granicę – i też jej nie znalazła. To, co tam było, to chyba jeszcze tylko resztki po tej ubiegłorocznej. W każdym razie, co widziała – opisała, żeby chociaż jakiś minimalny po niej (zimie...) ślad w naszym czasopiśmie się zaznaczył.
Tych z Państwa, którzy czekali na zejście z Baraniej Góry – przepraszam, tę część opublikujemy w kolejnym wydaniu „Poznaj swój kraj”.
A co jeszcze wewnątrz tego numeru? Druga część mojej wyprawy w Bieszczady, chyba ciekawsza, udało mi się bowiem natknąć na kolejkę wąskotorową, i do tego ciągniętą przez parowóz! I nie wiem, czy to jej sława, czy bieszczadzkie krajobrazy rozciągające się z jej okien sprawiają, że wagoniki pełne są tam turystów. Zestawiam to z pustym pociągiem z Sanoka do Ustrzyk Dolnych, ale i powrotnym z Zagórza do Krakowa i różnice są aż nadto widoczne. Może dlatego, że nikomu już dziś się nie chce tłuc dziewięć godzin pociągiem z Warszawy, by potem być uziemionym w jednym miejscu? Piszę o tym nieco szerzej w artykule.
Ale podobny problem występuje również na Szlaku Wygasłych Wulkanów, opowieść o którym będziemy publikować w kilku odcinkach. Jakże inny ma on charakter w porównaniu do GSB i innych! Jest w nim więcej zabytków, ale też więcej „asfaltów”, a chociaż położony jest w miejscu, jak by to określić – bardziej cywilizowanym od poprzednio opisywanych szlaków – to paradoksalnie trudniej na nim i o nocleg, i o wyżywienie. Co najbardziej zdumiewa – nie ma jak do niego dojechać! Tymczasem większą troską naszych „włodarzy” jest to, żeby ułatwić dojazd tym, którzy wolą wyjechać i wydać pieniądze za granicą, niż tym, którzy wolą pieniądze zostawić w kraju. Już nie mówię tu o przysłowiowym Radomiu, ale są jeszcze inne przypadki jak Lublin, Babimost, czy Szczytno...
A teraz jeszcze miliardy „pójdą” na CPK i dojazd do niego, bo kto tam się będzie przejmował, że do Cisnej, Głuchołaz, czy nawet do Świeradowa-Zdroju (odbudowane(!) połączenie) jedzie się cały dzień z wieloma przesiadkami, albo tego połączenia nie ma wcale. A przez ten czas można dolecieć do Alicante czy Rzymu. I... wrócić. I niekoniecznie będzie drożej, a bywa, że taniej. A wiadomo, że pogodą z tymi miejscami nie wygramy. To jaki ten turysta ma wybór?
I jeszcze we wszystkich mediach reklama tych miejsc. Nie wiem, czy jest to sponsorowane, czy ci, co to publikują świadomie lub nie, podcinają gałąź, na której wszyscy siedzimy. Ale czy na pewno wszyscy? Bo ja mam wątpliwości...
Ale my i tak pojedziemy „w Polskę”. Np. do oliwskiej kuźni, do kopalni cyny w Krobicy czy do pałacu w Rydzynie, pięknego swoją drogą miasteczka. I takiego innego. Zapraszam do poznawania, na początek na stronach naszego Miesięcznika...
Do zobaczenia na szlakach!
Paweł Cukrowski
|